Znajdujesz się obecnie na stronie, na której sukcesywnie i dość regularnie pojawiać się będą komentarze bieżącej sytuacji społecznej i politycznej. Będą one pisane bardzo subiektywnie. Taki też będzie ich dobór. Trafi tu jedynie to, co uznajemy za kpinę z nas, czyli obywateli. Ustawy, uchwały, rozporządzenia, a także działania pojedynczych osób. Nie tylko ze świata polityki. Słowem, wszystko to, co nas bulwersuje i co jest naszym zdaniem kpiną...

7,5 tys zł. kary za nieudzielenie pomocy, bo “skutek byłby taki sam”

Gazeta Wyborcza informuje o wyroku, jaki zapadł w sprawie nieudzielenia pomocy kobiecie chorej na sepsę. Trafiła ona na izbę przyjęć, jednak przez kilka godzin nie została przyjęta. 20 letnia pacjentka zmarła. Dyżurującej lekarce postawiono zarzut narażenia na niebezpieczeństwo życia kobiety. Mimo tragicznego dla pacjentki rozwoju zdarzeń lekarka została ukarana tylko grzywną, ponieważ - jak mówi Marcin Rak, prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu:

Przy takim zarzucie można również wymierzyć karę ograniczenia wolności, ale z uwagi na dobrą opinię oskarżonej i jej niekaralność, sąd wyznaczył karę finansową

Sąd oparł się na opinii biegłych, którzy stwierdzili, że zaniedbanie było, jednak charakter infekcji był taki, że z pomocą, czy bez pacjentka i tak by zmarła.

To są kpiny, żeby wymierzono tylko niską karę finansową za tak poważne zaniedbanie. Chora zmarła, a opinia biegłych (notabene też pewnie lekarzy) nie oznacza wcale, że nie dało się udzielić pomocy. Być może jest spore prawdopodobieństwo, że nie byłaba ona skuteczna, ale jednak należało próbować. Tym bardziej, że gdy dopuszczano się zaniedbania nie było wiadomo, czy pacjentki nie da się uratować.

Nawet Konstytucja nakazuje każdemu obywatelowi udzielenia pomocy ofiarom wypadków. Tym bardziej lekarz powinien taką pomoc udzielić i tym bardziej on powinien być z tego rozliczany. Kara w wysokości 7,5 tys zł. jest śmiesznie mała i nie starczy nawet na pokrycie kosztów sądowych. Mało tego, nie będzie miała wymiaru dotkliwej kary, a taką powinna być, bo inaczej prowokuje do potencjalnych zaniedbań, bo przecież najwyżej “zapłaci się parę groszy”…

Na trawnik nie wchodź, ale wjeżdżaj śmiało!

Jeden z czytelników Gazety zauważył “ciekawą” lukę w polskim prawie. Otóż okazało się, że chroni ono trawniki przed podeptaniem, ale nie przed rozjechaniem. Zatem za przejście po trawniku możemy dostać mandat, ale za przejechanie, czy zaparkowanie samochodu już nie. Trzeba tylko uważać przy wysiadaniu, bo gdy opuścimy samochód to będzie już deptanie…

Wyjątkiem są sytuacje, gdy na trawniku znajdują się jeszcze inne rośliny - wtedy już najechanie może być wykroczeniem. Wjeżdżając na trawnik trzeba zatem dobrze się rozejrzeć, czy gdzieniegdzie nie widać innych roślin niż trawa, bo to może nas już słono kosztować.

To są kpiny, żeby prawo było skonstruowane w ten sposób. Oczywistym jest, że większą szkodę trawnikom przynosi jeżdżenie po nich samochodem (a także parkowanie) niż chodzenie. A jednak jeździć możemy do woli i nikt nam nic nie może zrobić. Oczywiście do czasu, aż nie wysiądziemy z auta, bo wtedy możemy dostać już mandat za deptanie…

O sprawie informuje m.in. Gazeta.pl.

Mamy chińskie towary, to możemy mieć chińską demokrację

Profesor Piotr Gliński, który od jakiegoś czasu jest kandydatem na premiera tzw. “rządu technicznego” nie został dopuszczony do głosu podczas debaty nad wnioskiem o konstruktywne wotum nieufności. Wywołało to jego oburzenie:

Wczorajsze wydarzenie było dowodem na to, że można wykorzystywać nowoczesne technologie do przełamywania barier demokratycznych. Tak jak to bywało w Chinach, w Korei

Kandydat wysnuł też kolejny sąd:

Reguły demokracji zostały w ten sposób złamane, ale trudno, będziemy dalej działali w życiu publicznym na rzecz zmiany polskiej demokracji

Ciekawe, jakie reguły zostały złamane tj. gdzie są zapisane reguły, na które profesor się powołuje? Łatwo jest wysnuwać sądy i wygłaszać oskarżenia, które nie są poparte faktami. Bardzo często słyszymy o łamaniu zasad demokracji, czy też o popełnieniu przestępstwa, ale w większości przypadków nie idzie za tym w parze żadne działanie tj. zgłoszenie do sądu, trybunału stanu itp. Chodzi po prostu o to, aby czytający lub słuchający ludzie byli przekonani, że “coś jest na rzeczy”.

Profesor Gliński denerwując się na brak możliwości wystąpienia w Sejmie zapomniał o tym, że nie jest posłem, a po prostu jednym z obywateli. Trudno się więc dziwić, że nie został dopuszczony do wystąpienia, bo jest bardzo wiele osób, które chętnie przemówiłyby w Sejmie. Nie mogłoby tak być, żeby każdy mógł wygłaszać swoje mniej lub bardziej ciekawe teorie. Pan Profesor może zgodnie z prawem starać się o mandat posła, a gdy tylko wyborcy dadzą mu szansę będzie mógł bez przeszkód wypowiadać się z sejmowej mównicy. Pytanie tylko, czy komuś kto już “prawie siedział” na fotelu Premiera wypadać będzie starać się o bycie zwykłym posłem?

To są kpiny, żeby przekonywać ludzi o łamaniu zasad demokracji w Polsce i porównywać nasz kraj do Chin, czy Korei. Jeżeli rzeczywiście jakieś prawa zostały złamane to oczekujemy, że Pan Profesor Gliński zgłosi stosowne wnioski o ukaranie do polskich sądów. A naszem ustrojowi dużo brakuje do chińskiego i nie można o tym zapominać. Nie znaczy to, że wszystko jest idealnie, ale nie można też przekonywać obywateli - szczególnie ślepo ufających PiS’owi - że w Polsce jest aż tak źle. Zamiast dyskutować na ten temat lepiej wymyślić rozwiązanie dla palących problemów, o których nader chętnie mówi opozycja, a na które póki co nie znalazła dobrego rozwiązania (bo na pewno nie może takim być pomysł rozdawania 1000 złotych na każde dziecko do 18 roku życia).

O sprawie informuj m.in. Gazeta.pl.

Kategorie: Sejm

Jak dobrze zdefiniujemy zawał to nie trzeba będzie płacić odszkodowań

Właśnie zakończyła się sprawa przeciwko PZU Życie w sprawie przyjętej przez nich definicji zawału serca. Okazało się, że:

Przyjęta przez PZU Życie definicja zawału serca mogła uniemożliwiać ubezpieczonym wypłatę odszkodowania

Przyczyną była niezgodność tejże definicji z obecną wiedzą medyczną. Na ubezpieczyciela nałożono prawie 4 miliony złotych kary.

To są kpiny, żeby ubezpieczyciele postępowali w ten sposób. Niestety nie jest to odosobniony przypadek. Jeden z dużych banków oferuje klientom pakiet pomocy technicznej, który można bez problemu wykorzystać, gdy tylko na nasz dom spadnie meteoryt…

Tego rodzaju zapisy mają oczywiście prosty cel - maksymalnie ograniczyć wypłaty odszkodowań utrzymując przy tym - na pozór - korzystną ofertę. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że kliencie wnikliwie przeczytają umowę przed jej podpisaniem, bo chyba nic innego im nie pozostaje…

O sprawie pisze m.in Wyborcza.biz.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czyli raz jeszcze o premiach

Nie tak dawno pisaliśmy o premiach, jakie przyznane zostały dla Prezydium Sejmu. Krytykował je doradca Prezydenta Tomasz Nałęcz. Mówił, że były one błędem, a sama kwota jest szokująca, co wpisywało się w dość powszechną opinię na ten temat.

Okazało się jednak, że Kancelaria Prezydenta przyznała jeszcze większą pulę pieniędzy na nagrody dla pracowników - łącznie 570 tys. zł (w stosunku do 245 tys.zł dla Prezydium Sejmu). Ta kwota jednak w oczach prof. Nałęcza nie była szokująca. Jak powiedział:

W Kancelarii Prezydenta pracuje kilkaset osób. Jak tę pulę się podzieli, to nie są to wielkie sumy

Dodał też:

Każdemu pracownikowi jest chyba miło, gdy dostanie premię

Zapytany, jaką kwotę sam otrzymuje najpierw bronił się, że nie musi ujawniać takich informacji, ale w końcu przyznał:

Dostaję kwartalne premie w wysokości kilku tysięcy złotych i tego nie ukrywam

Dziennikarze Newsweeka oszacowali dokładniejsze wysokości nagród pisząc:

Średnia nagród dla ministrów wyniosła w 2012 r. ok. 39 tys. zł, a dla doradców 36 tys. zł

To są kpiny, gdy ktoś z wielką łatwością narzeka na innych, a sam nie widzi nic złego w podobnym postępowaniu. Profesor Nałęcz próbował się bronić, że przecież to nie są wielkie kwoty, gdy podzieli się je pomiędzy pracowników. Nie to stanowi jednak sedno problemu. Chodzi przede wszystkim o fakt, że z kieszeni podatników wydaje się ponad 500 tysięcy złotych (w zasadzie prawie 600 tys). Niezależnie od tego, czy kwotę podzieli się pomiędzy 10, czy 100 osób obciążenie dla podatnika jest takie samo. A przecież jest tak wiele potrzeb społecznych, które wymagają interwencji, a na które wiecznie brakuje pieniędzy. Właściwie nic w tym dziwnego, skoro rokrocznie urzędnicy najwyższego szczebla państwowego przyznają sobie wysokie premie. Łączna kwota nagród dla Prezydium Sejmu i pracowników Kancelarii Prezydenta to 815 tysięcy złotych tylko w tym roku, a zapewne to nie wszystko, bo przecież mamy jeszcze Kancelarię Premiera i całą masę Ministerstw. A tak pokaźna kwota pozwoliłaby już na bardzo wiele istotnych społecznie działań. Pozostaje tylko liczyć na to, że społeczeństwo nie zapomni o tych faktach wybierając władze zarówno na poziomie lokalnym jak i ogólnokrajowym…

O sprawie informuje m.in. Gazeta Wyborcza.

Władysław Serafin, szybka jazda i immunitet, którego nie ma

Policja w Sieradzu zatrzymała byłego posła Władysława Serafina, gdy poruszał się z prędkością 111 km/h, czyli o 61 więcej niż dopuszczalna przepisami prawa. Zatrzymany zasłonił się immunitetem pokazując legitymację z pieczęciami unijnymi. Policjanci nie ukarali więc go mandatem i pozwolili na kontynowanie jazdy. Okazało się jednak, że Pan Serafin nie jest europarlametarzystą i nie chroni go immunitet. Co gorsza, kierował on mimo, że zatrzymano mu prawo jazdy.

Były poseł prawo jazdy utracił już 3 lata temu, ale dopiero zeszłej jesieni urząd wystąpił o zwrot dokumentu. Tak się jednak złożyło, że Pan Władysław “akurat” zgubił portfel, w którym było prawy jazdy. Tłumaczył się też, że jest w trakcie zdawania egzaminu, jak mówi:

Teoretyczny już mam za sobą, jeszcze praktyczny

Zapewniał dodatkowo, że zawsze jeździ z kierowcą, ale:

Tylko tym razem postanowiłem trochę poprowadzić

To są kpiny, żeby zachowywać się w ten sposób. Dziwnym zbiegiem okoliczności były poseł całkiem przypadkiem zgubił prawo jazdy, gdy chciano mu je odebrać, a przez 3 lata nie udało mu się zdać wymaganego prawem egzaminu, aby móc legalnie poruszać się po drogach. Próbował też bronić się przed otrzymaniem mandatu, bo chyba pokazywanie legitymacji z unijnymi pieczęciami nie było podyktowane chęcią “zaszpanowania” przed policjantami. Nic dziwnego, że zachowującego się w ten sposób parlamentarzysty wyborcy nie wybrali na kolejną kadencję. Takie sytuacje na pewno nie pomogą Panu Serafinowi.

Pozostaje nam jedynie wierzyć (i sprawdzimy to), że były poseł zostanie ukarany za wszystkie 3 wykroczenia tj. przekroczenie prędkości, jazdę bez uprawnień oraz posługiwanie się immunitetem, którego nie miał. Kara powinna oduczyć tego i wszystkich innych byłych i obecnych parlamentarzystów od chowania się za ustawowym immunitetem i uchylanie się w ten sposób od odpowiedzialności za swoje czyny. Swoją drogą trzeba sobie po raz kolejny zadać pytanie: Czy immunitet powinien chronić przed wykroczeniami drogowymi? Odpowiedź może być tylko jedna: zdecydowanie nie. I to powinna być jedna z przegłosowanych szybko ustaw, ale pewnie się tak jednak nie stanie, bo przecież nie jest to w interesie posłów…

O sprawie informuje m.in. Gazeta Wyborcza.

Krystyna “Tolerancyjna” Pawłowicz

Posłanka Prawa i Sprawiedliwości Krystyna Pawłowicz wywołała ostatnio sporo zamieszania w związku ze swoim stosunkiem do Anny Grodzkiej (Ruch Palikota). Najpierw zwróciła się do niej dwukrotnie tytułując ją panem, a nie panią - za to przeprosiła, ale później naśmiewała się z posłanki Ruchu Palikota publicznie. Jak stwierdziła:

Jak się człowiek nażre hormonów, to nie staje się kobietą

Jak widać posłance PiS sprawia wiele radości naśmiewanie się z innych. Widać słowa tolerancja, czy akceptacja są jej obce. To są kpiny, żeby zachowywać się w ten sposób. Czy to taka duża radość dla posłanki, że może naśmiewać się z kogoś innego? Czy w ten sposób będzie mogła uważać się za lepszą osobę? Być może po prostu potrzebuje się dowartościować. W końcu łatwo naśmiewać się z tych, którzy są lub zachowują się inaczej niż my sami. Od posła możnaby oczekiwać nieco więcej tym bardziej, że są w kraju dużo ważniejsze sprawy do rozwiązania niż udowadnianie swojej własnej “wyższości”.

O sprawie informuje m.in. Gazeta Wyborcza.

Kategorie: Sejm

Wysoko oceniona praca wicemarszałków, czyli historia kontrowersyjnej nagrody

W ostatnich dniach głośno mówi się o nagrodach, które Marszałek Sejmu Ewa Kopacz przyznała sobie i swoim współpracownikom. Podzielili oni między siebie kwotę prawie 250 tysięcy złotych. Jak powiedziała Pani Marszałek:

Mam prawo, a wręcz obowiązek oceniać pracę swoich pracowników, doceniać tych, którzy pracują dobrze i karać tych, którzy pracują gorzej

Ciekawe jest jednak to, że w kontekście tych słów, a także równych kwot dla wicemarszałków i nieco wyższej dla samej Ewy Kopacz wygląda na to, że wszyscy pracowali tak samo dobrze. Wszyscy zostali docenieni, a nikt nie został ukarany. Zwykle w takich sytuacjach tak właśnie bywa. Rzadko zdarza się, że ktoś zostanie rzeczywiście ukarany, a jeśli nawet tak jest to często jest np. zwalniany z hukiem z jednej instytucji państwowej, by potem po cichu być przyjętym, gdzie indziej.

Sprawa nagród dla Prezydium Sejmu jest tylko jednym z wielu przykładów rozdawania publicznych pieniędzy. Podobnych przykładów jest w instytucjach publicznych dużo więcej. Nie o wszystkich mówi się szeroko, ale jednak są.

To są kpiny, żeby przyznawać sobie nagrody z publicznych pieniędzy. Nie możemy zapominać, że pracodawcą posłów są podatnicy, a nie Pani Marszałek. To nie jej, a nas wszystkich pieniądze trafiają do do kieszeni nagrodzonych. I to my, jako podatnicy i pracodawcy powinniśmy oceniać pracę posłów. Czy gdyby to od nas zależało nagrody zostałyby przyznane? Jest to przynajmniej mocno wątpliwe…

O sprawie informuje m.in. Gazeta Wyborcza.

Kategorie: Sejm

Kierowco, nowa zrzutka na drogi!

Portal Podlasie24 informuje o nowym pomyśle jednego z posłów PO Stanisława Żmijana. Proponuje on, aby kierowcy ponosili dodatkową opłatę za korzystanie z dróg krajowych. Czyli płatne byłoby nie tylko jeżdżenie autostradami, ale w ogóle jeżdżenie. Jak twierdzi poseł:

Warto rozważyć czy nie należałoby rozpocząć debaty o wprowadzeniu opłat za przejazd od innych, czyli także osobowych pojazdów

To są kpiny, żeby wprowadzać dodatkowe obciążenia dla kierowców. Poseł chyba zapomniał, że od wielu lat płacimy podatek drogowy, a od 1997 roku jest on nawet doliczony do ceny litra benzyny (w postaci zwiększonej akcyzy). Czyli jeżdżąc, a co za tym idzie tankując płacimy już specjalny - dedykowany na rozwój i remont infrastruktury - podatek. Pomysł posła Żmijana zakłada więc, że jeszcze raz zapłacimy za to samo. Być może warto po prostu zrobić cegiełki na budowę dróg i sprzedawać je obowiązkowo każdemu Polakowi. Historia zna już takie przypadki, więc może warto, aby poseł pomyślał także o takim rozwiązaniu?

Kategorie: Państwo polskie

W kolejce po ratunek, czyli SOR’y “po wrocławsku”

Gazeta.pl informuje o sytuacja na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych we Wrocławiu oraz o karetkach dowożących do nich pacjentów. Okazuje się bowiem, że cały system jest dość słabo przygotowany. Karetki stoją na podjazdach do SOR’ów i czekają na swoją kolej. Nie mogą w tym czasie jechać do kolejnego pacjenta, a i ten znajdujący się w karetce nie otrzymuje takiej pomocy medycznej, jakiej udzieliłby mu szpital. Może korzystać jedynie z opieki lekarzy w karetce - co prawda to też lekarze, ale nie dysponują oni stosownym sprzętem, który w niektórych przypadkach może być potrzebny. Czasy oczekiwania sięgają nawet kilku godzin:

[...] 17 grudnia zespół specjalistyczny, który na Borowską przywiózł pacjenta z urazem głowy, przebywał na podjeździe szpitala od godz. 15.27 do 18.31

Trudno - jak zwykle w takich sytuacjach - ustalić winnego. Z jednej strony to karetki jeżdżą nie do tych szpitali, w których jest najmniejsze obłożenie, ale do tych, dla których przypada rejon. Z drugiej strony NFZ nie chce płacić za większą obsadę SOR’ów, więc te z własnej kieszeni nie inwestują w dodatkowy personel.

Na cały zamieszaniu najbardziej cierpią pacjenci. Nie trzeba być przecież ekspertem, żeby wiedzieć, że im szybszy czas udzielenia pełnej pomocy tym większa szansa na wyzdrowienie. To są kpiny, że w całym tym zamieszaniu zapomina się o najważniejszych osobach, czyli o pacjentach. To przecież dla nich otwarte są oddziały i - co równie ważne - to właśnie z pieniędzy pacjentów utrzymywane są zarówno szpitale, jak i personel karetek (Z samymi karetkami może być różnie, bo część kupiła WOŚP). Wypadałoby więc tak zorganizować pracę, żeby pacjenci otrzymali odpowiednią pomoc w krótkim czasie, bo czym innym jest dojazd do oddalonego miejsca wypadku, a czym innym oczekiwanie pod drzwiami szpitala… Czy Wrocławianie mogą liczyć na poprawę sytuacji? Pewnie tak, ale jeśli spytamy kiedy to nastąpi to odpowiedź już nie będzie taka jednoznaczna, bo wyjaśnienia będą robione trybem urzędowym, czyli przez wiele miesięcy…